piątek, 21 marca 2014

Living with Michael Jackson XXI

Hej, udało mi się wybłagać dzisiaj lapka, w końcu w tym tygodniu skosiłam sześć ocen bardzo dobrych, coś mi się za to należy. Miłego czytania, przygotujcie chusteczki moje drogie :))


Siedziałam cały czas przy Brianie ujmując jego dłoń. Oddychał spokojnie, respirator również pikał powolnym, spokojnym rytmem. Byłam pełna nadziei, na to, że Brian będzie żył, że tak jak zaplanowaliśmy za tydzień powiemy sobie sakramentalne "tak" i do końca życia, będziemy wspólnie spędzać dni i noce. Tego właśnie pragnęłam. 
- Nnnn....ina ? - cichy szept Briana wyrwał mnie z mojego myślenia.
- Tak, Nina - uśmiechnęłam się i odwróciłam się w jego stronę.
- Jak dobrze cię widzieć.. - powiedział cicho.
- Jestem tu, już dobrze - ujęłam mocniej jego dłoń. 
- Kocham cię, tak bardzo cię kocham... - cmokał moją dłoń. 
- Co się stało ? - pogłaskałam go po zakrwawionych częściowo włosach.
- Nie wyhamowałem na zakręcie... - odpowiedział wyraźnie skruszony. 
- Boże... - jęknęłam - Dobrze, że w ogóle żyjesz. 
- Całe życie przeleciało mi przed oczami... - podciągnął się delikatnie. 
- Nie mów o tym.. Nie wolno ci się teraz denerwować. - cmoknęłam go w usta. 
- Chcę ci coś powiedzieć - ujął moją dłoń w swoją - Posłuchaj uważnie. Jeżeli cokolwiek nie daj Bóg by mi się stało, to chce żebyś wiedziała, że jesteś kobietą mojego życia. Nie była nią Chrissy, nie była nią Anita, jesteś nią Ty, Ty Nino Taylor. Jesteś miłością mojego życia. Nikogo nie kochałem tak jak ciebie i naszego syna. 
- Brian... - łzy ciekły po mojej twarzy - Przecież my się za tydzień pobieramy... 
- Wolę, pobrać się teraz, tutaj. Jeżeli mam umierać to tylko jako twój mąż - jego ton głosu był zdecydowany. 
- Ale ty nie umrzesz! - rozkleiłam się na całego. 
- Nina, zrób to dla nas. Ściągnij urzędnika, rodziców i Keitha. Chce ślubu tu i teraz - objął mnie. 
- Dobrze kochanie. Dobrze. - wtuliłam się w niego mocniej.
- Kocham cię myszko - cmoknął mnie w skroń. 
- Ja ciebie też kotku - płakałam mu w ramie. 
- Nie płacz już Ninusia. Jestem tutaj . - mówił do mnie bardzo czułym tonem.
- Martwiłam się o ciebie - tuliłam się do niego. 
- Wiesz, że ja też. To cud, że żyję... - wtulał swoje usta w moją szyję. 
- Co ty robisz ? - zapytałam uśmiechając się.
- Chce poczuć smak twojego ciała... - wpijał się ustami w moją szyję. 
- Może nie tutaj ? Miałam załatwić urzędnika... - przypomniałam pojękując cichutko. 
- Tak, faktycznie. Leć mała.  - wypuścił mnie z objęć.
Cmoknęłam go jeszcze mocno w usta na pożegnanie i pobiegłam załatwiać urzędnika. Ciężko było ubłagać jakiegoś snoba, który raczył by ruszyć swoje cztery litery i pofatygować się do szpitala, żeby udzielić ślubu mi i Brianowi. Po poszukiwaniach zakrojonych normalnie na skalę światową znalazła się jedna bardzo sympatyczna pani, która zgodziła się udzielić nam ślubu. Zadzwoniłam po rodziców, żeby przyjechali razem z Keithem do szpitala o nie pytali o szczegóły, założyłam na siebie białą, koronkową sukienkę i wróciłam do Briana. Wszyscy już na mnie czekali. 
- Może w końcu mi to wyjaśnisz Nina ? - Roger siedział obok łóżka Briana.
- Cicho Nina, nic mu nie mów - Brian trzymał Keitha na rękach i tulił go do siebie. 
- Pani Nino, czy możemy zaczynać ? - urzędniczka obejrzała się w moją stronę.
- Jak najbardziej - usiadłam obok Briana i złapałam jego dłoń. 
Wypowiedzieliśmy razem z Brianem test przysięgi małżeńskiej i założyliśmy na swoje palce obrączki. Przypieczętowaliśmy oficjalnie nasze małżeństwo pocałunkiem. Urzędniczka opuściła salę Briana, a my w gronie rodzinnym zaczęliśmy rozmawiać. 
- Nie mogliście nam po prostu powiedzieć, że ma być ślub? Przygotowałbym się jakoś... - Roger spojrzał na mnie i Briana.
- Tato, to straciłoby cały swój urok - uśmiechnęłam się i podrapałam po nosie Keitha, który spał w ramionach mojego męża. 
- No dobrze dzieciaki. Siedźcie tu. My uciekamy . - mama wstała i pożegnała się z nami. 
- Przyjadę wieczorem - uśmiechnęłam się szeroko.
- Mała... kręcisz mnie w tej koronkowej kiecce - zamruczał Brian po wyjściu moich rodziców.
- Przestań się mną podniecać - zaśmiałam się cicho .
- Ale teraz już na legalu mogę moja małżonko - wsunął jedną dłoń pod kołdrę, zachichotałam cicho. 
- Przestań, mały śpi - wskazałam mu wzrokiem dziecko, śpiące na jego rękach. 
- Ewh... - niechętnie wyciągnął swoją dłoń i otulił mnie ramieniem. 
- Kochasz mnie ? - zapytałam z uśmiechem. 
- Bardzo was kocham. Nie tylko ciebie. Małego też. Patrz, uśmiecha się - szturchnął mnie delikatnie. 
- Ojejku ... Ma twój uśmiech - szepnęłam. 
- I twój nosek ... - cmoknął mnie. 
- No już, idę odwieść nasze maleństwo, a potem tu wrócę. - wstałam i wzięłam dziecko od niego. 
- Dobrze mała, tylko błagam cię, uważaj na siebie - spojrzał na mnie zatroskany. Pocałowaliśmy się namiętnie. - Kocham cię Nina.
- Ja ciebie też i będę uważać - włożyłam dziecko w nosidełko i wyszłam. 
Na ulicach było pusto, nie było zbyt dużo samochodów, dlatego też podróż do domu zajęła mi niewiele czasu. Zawiozłam małego do rodziców, nakarmiłam go i wróciłam do Briana. Jednak kiedy już chciałam wejść do sali, lekarze mi nie pozwolili, trwała akcja reanimacyjna. Zaczęłam płakać, bałam się, że już nigdy więcej nie usłyszę jego głosu ani nie poczuję smaku jego ust. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, chodziłam w te i z powrotem, czekając na wiadomość od lekarza.
- Pani Taylor ? - usłyszałam za sobą. 
- Tak - odwróciłam się zapłakana.
- Przykro mi bardzo... Nie udało nam się... - lekarz spojrzał na mnie z troską.
- Czyli, że on.... - nie mogłam nic z siebie wykrztusić. 
- Tak... Niestety... - odszedł. 
Zostałam sama, sama jak ten przysłowiowy palec, za przeproszeniem, w dupie. Mój mąż, z którym wzięłam ślub parę godzin temu właśnie umarł. Padłam na kolana przed jego łóżkiem. Krzyczałam ze złości, że właśnie teraz Bóg mi go odebrał. Z całej siły uderzałam pięściami o podłogę. Lekarze patrzyli na mnie z politowaniem. Do sali wszedł Roger. 
- Nina, wstawaj z tej podłogi - podszedł do mnie. 
- Nie chce... wyjdź stąd! - płakałam głośno 
- Nina - otulił mnie - Tak mi przykro...
- Tato, dlaczego on musiał odejść ?! - łkałam w ramie mojego ojca.
- Mała... tak czasem jest... Ale on cię kocha... dalej jest przy tobie, przy was... - pocieszał mnie. 
- Zabierz mnie do domu... Chcę pobyć sama... - powiedziałam po chwili .
- Dobrze - podniósł mnie z podłogi i zaprowadził do samochodu. 
Weszłam do swojego pokoju, zamknęłam się w nim razem z moim dzieckiem i płakałam, wręcz wyłam, przeraźliwie wyłam. Straciłam mojego męża, osobę, z którą miałam spędzić resztę z swoich dni, straciłam sens mojego życia. Straciłam człowieka, którego kochałam nad życie...






2 komentarze:

  1. Och... ojej. No to się kurczę porobiło. Ja myślałam, że jednak inaczej to załatwisz. Trochę mi szkoda Braina, ale jak już wcześniej mówiłam, Michael będzie miał teraz wolną drogę. Choć uważam, że Nina na niego nie zasłużyła. Okropnie go skrzywdziła, zdradziła nie jednokrotnie. Tak nie zachowuje się narzeczona. W żadnym wypadku.

    Czekam na nową notkę i pozdrawiam. Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorki że dawno nie komentowałam. Nie chce być nie miła albo żebyś mnie wzięła za jakiegoś zwyrodnialca, ale… No ucieszyłam się że Brian zmarł. Wiem że to okropne, ale nie specjalnie go lubiłam i wiem że teraz Nina cierpi i w ogóle ale uważam że jednak szczęśliwsza będzie z Michaelem. Mam tylko nadzieję że Mike nie będzie natarczywy. Że po prostu będzie się o nią martwił i nie będzie naciskał na związek. Czekam na następną i przepraszam jeśli cie czymkolwiek uraziłam.
    Jacksonka
    Ps. U mnie nn
    Zapraszam

    OdpowiedzUsuń