piątek, 23 sierpnia 2013

Never Let Me Go XXV - Last Episode

No i Never Let Me Go dobiegło końca. Muszę przyznać, że trochę będę tęsknić za opisywaniem przygód Sashy i Michaela, oraz ich perypetii miłosnych. Kolejne opowiadanie będzie już troszkę dłuższe i opowiadać już będzie o kimś innym. No cóż, a jedyne co zostaje mi teraz to dokończyć historię Sashy i Michaela. Miłego czytania =D


Była połowa listopada. Dokładniej 15 listopada 1992 roku. Do końca życia zapamiętam ten dzień jako jeden z najzabawniejszych dni mojego życia, a jednocześnie najpiękniejszych. Będąc w dziewiątym miesiącu ciąży wszystko wydaję się być dwa razy bardziej skomplikowane. Ja jednak nie rezygnowałam z pracy. Dla mnie ciąża nie jest chorobą i uważam, że można normalnie pracować nosząc dziecko w sobie. Poza tym to zdrowo kiedy rozwijając się słucha muzyki. Dostałam propozycję nagrania ścieżki dźwiękowej to filmu animowanego dla dzieci i użyczenia głosu jednej z głównych postaci. Zgodziłam się, nigdy wcześniej tego nie robiłam i chciałam tego spróbować. Siedzieliśmy w studiu nagrywając Fly fast, fly high. Miałam problem z wyciągnięciem wyższych dźwięków. 
- Co jest Taylor ? - zapytał Mark. 
- Młody mi za bardzo uciska na przeponę i nie dam rady - odpowiedziałam śmiejąc się. 
- Jeszcze dwa dni temu było dobrze - powiedział zdziwiony. 
- Ogólnie jest jakiś bardziej ruchliwy. - odpowiedziałam wychodząc z gabloty. 
- Nie próbuj mi rodzić w studiu. Wiesz, że nie poradzę sobie z rodzącą - powiedział patrząc na mnie poważnie. 
- Przecież jeszcze dwa dni do terminu. Nic się nie stanie. Zawsze rodzę po terminie - odpowiedziałam uspokajając go. 
- Miejmy nadzieję - powiedział producent. - Spróbujesz, jeszcze raz ?
- Tak - odpowiedziałam zdeterminowana.
Weszłam do gabloty i założyłam słuchawki. Przejrzałam jeszcze raz tekst i gestem wskazałam to, że jestem gotowa na nagranie. Ostatkiem sił dograłam najwyższe partie i po prosiłam o krzesło.
- Rodzisz ?! - zapytał przerażony manager.
- Chyba - odpowiedziałam głęboko oddychając.
- Nie, nie. Nie teraz ! Michaela nie ma, Rogera też nie. Brian w Londynie. Kto cię zawiezie ? Ja pierdzielę co robić ?! - krzyczał mój przerażony manager.
- Ogarnij się człowieku. Dopóki nie odejdą mi wody to wszystko będzie dobrze - powiedziałam - Na razie to tylko jeden skurcz. Równie dobrze to może być fałszywy alarm.
- Dzwońcie po Michaela - krzyknął producent.
- Cisza! - wydarłam się. - Ja zadzwonię.
- Wedle życzenia - powiedział Mark przynosząc mi telefon.
- Helo ? - zapytał Michael.
- Kochanie, za ile kończysz  ? - zapytałam.
- A cholera ich wie. Coś się dzieję ? - odpowiedział zatroskany.
- Wiesz, miałam jakiś skurcz. Nie wiem, ale dobrze by było gdybyś przyjechał po mnie. - powiedziałam spokojnie.
- Matko jedyna, a co ile masz te skurcze ?! - zapytał przerażony.
- Na razie miałam jeden. Spokojnie . - odpowiedziałam - A teraz drugi.
- Po ilu minutach był ten ? - zapytał szybko.
- Po trzydziestu - odpowiedziałam.
- Spokojnie. Oddychaj. Wysyłam po ciebie limuzynę. - powiedziałam zdenerwowany.
- A ty ? - zapytałam biorąc łyka wody.
- Nie dam rady być tak szybko. Za 45 minut najwcześniej. - odpowiedział zdenerwowany.
- Człowieku jesteś Michael Jackson. Ty możesz wszystko ! - krzyknęłam zła.
- No, ale akurat nie to - powiedział zdenerwowany - Nie rodzisz pierwszy raz.
- No tak, najlepiej mnie olać - odpowiedziałam zirytowana.
- Nie moja wina, że mam ważne spotkanie - powiedział.
- Nie, no spotkanie ważniejsze. Zapamiętam to sobie - odpowiedziałam.
- Ogarnij się . Jedź do domu. Zaraz tam będę - powiedział rozłączając się.
- No pięknie, mąż mnie olał. Ten też się pcha na świat. Co się jeszcze może stać ?! - zapytałam wkurzona.
- Sasha jak ja cię dawno nie widziałam - powiedziała Debbie machając mi zza szyby.
- No i po cholerę pytałam ?! - zapytałam sama siebie.
Wyszłam z gabloty udając opanowaną i uśmiechnęłam się do Debbie .
- A ty tu czego ? - zapytałam uśmiechnięta .
- Chciałam się spotkać czy coś. - odpowiedziała podając mi butelkę wina.
- Zatrute czy przeterminowane ? - zapytałam złośliwie.
- Ani takie, ani takie. - odpowiedziała udając, że moje pytanie jej nie uraziło.
-  Dziękuję - odpowiedziałam biorąc od niej butelkę. - Swoją drogą. Mogłabyś pojechać ze mną do mojego domu, skoro chcesz pogadać. - zaproponowałam.
- Dobrze. Samochód stoi przed studiem - powiedziała zadowolona.
- Chcę jeszcze żyć. - odpowiedziałam - Pojedziemy moją limuzyną.
- Jak tam chcesz - powiedziała uśmiechając się.
Wsiadłyśmy do limuzyny podstawionej przez Michaela. Pojechałyśmy do mojego domu. Dzieciaki siedziały w szkole, a Rufusem zajmowała się niania. Usiadłyśmy w salonie. Zrobiłam nam herbaty.
- To o czym chciałaś pogadać ? - zapytałam zaciekawiona.
- Chcę cię za wszystko przeprosić. Za to, że cie porwałam, za to że nakłamałam z ciążą. Zrozum mnie, ja się zakochałam w Rogerze. - odpowiedziała po chwili.
- Nie szkodzi. W końcu byłaś moją przyjaciółką. - powiedziałam.
- Byłaś dla mnie jak starsza siostra. To ja się zachowałam jak dziwka - odpowiedziała patrząc na mnie.
- Skończ. Nie chcę o tym rozmawiać - powiedziałam poważnie.
- Nie denerwuj się na mnie. Nie w tym stanie - odpowiedziała karcąc mnie.
- Za późno - powiedziałam zagryzając wargi .
- Co?! - zapytała zdezorientowana.
- Debbie to już - odpowiedziałam spanikowana.
- Nie gadaj, że rodzisz - powiedziała zdezorientowana. - Co ja mam zrobić ? - zapytała z płaczem.
- Nie rycz mi tu teraz ! - krzyknęłam - Zawieź mnie do szpitala .
- No to bierz torbę i idziemy - powiedziała pomagając mi wstać.
Dojechałyśmy do szpitala po 15 minutach. Nigdy w życiu, więcej nie pojadę z Debbie. Nie wiem kto jej dawał to prawo jazdy, ale myślałam że nie dojadę w jednym kawałku. Serio, nigdy więcej nie jeżdżę z taką wariatką. Leżałam na łóżku w klinice. Pojawił się pielęgniarz.
- Pani się nazywa ? - zapytał stojąc z kartą szpitalną.
- Sasha Taylor - odpowiedziałam głęboko oddychając.
- A nie Jackson ? - zapytał zdziwiony.
- Czy ja mówię nie wyraźnie ?! Skoro podałam Taylor, to niech pan do cholery piszę Taylor - odpowiedziałam podirytowana.
- Dobrze, proszę się uspokoić - powiedział - W którym tygodniu ciąży pani jest.
- W 39 tygodniu - odpowiedziałam kalkulując .
- Czy jest pani pewna, że rodzi ? - zapytał po chwili.
- Nie no co pan, z nudów sobie krzyczę, takie dziwne hobby - odpowiedziałam - Oczywiście że jestem pewna że rodzę. Mam już prawie 4 dzieci. Ja nie wiem, za co płacą takim gamoniom.
- O cześć Taylor, w czym problem  ?  - zapytała moja doktor prowadząca.
- Ten tutaj, nie wyedukowany przyszły położnik pyta się nie mnie czy jestem pewna że rodzę - odpowiedziałam skręcając się z bólu.
- Nie spoko spoko. On oblał jak coś - powiedziała Susie uśmiechając się - Zawieźcie ją do sali 115
- Wedle życzenia - powiedział pielęgniarz zawożąc mnie pod wskazany adres.
Kiedy już leżałam na sali wbiegł do niej Michael. Pocałował mnie i uśmiechnął się. Muszę przyznać, że naprawdę był dzielny znosząc moje krzyki przez godzinę. Wszystko jednak wynagradza fakt, że kiedy już podadzą ci tą małą kruszynkę to czujesz się najszczęśliwszą osobą na świecie. Michael wziął dziecko na ręce.
- On jest taki piękny - powiedział ostrożnie trzymając dziecko na rękach.
- Bo jest twoim synem - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Sasha, ja chcę jeszcze raz - powiedział patrząc na mnie.
- O nie, nie, nie . Nie namówię się na 5 dziecko. Ile można ?! - odpowiedziałam zirytowana.
- Kochanie, jeden to za mało - powiedział patrząc na mnie.
- Mamy już czwórkę dzieci. Wychowajmy na razie tę gromadkę. - odpowiedziałam biorąc Freddiego na swoje ręce.
- Masz rację - powiedział przytulając mnie. - Kocham cię skarbie.
- Michael jesteś dla mnie kimś najważniejszym w życiu. - odpowiedziałam.
Michael pocałował mnie namiętnie po czym uśmiechnął się do mnie. Widziałam jaki jest szczęśliwy z powodu narodzin syna. Do końca dnia przyjmowaliśmy gratulacje i kwiaty z powodu narodzin dziecka. Ta radość jaka przepełniała mojego męża udzielała się wszystkim obecnym. Mama Mike'a pogratulowała nam przez telefon narodzin i stwierdziła że musimy pokazać jej wnuka jak tylko wyjdę ze szpitala. Byłam po prostu najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
***************************************
No, a co działo się potem ? Byłam przy Michaelu do jego ostatnich dni. Mimo, że raz między nami było lepiej, a raz gorzej nigdy nie myśleliśmy o rozwodzie. Kochaliśmy się naprawdę ponad życie. 6 lat po urodzeniu Freddiego zdecydowałam się jeszcze na dziecko. Dlatego też w kwietniu urodziła się Paris Katherine. Potem nie mieliśmy już dzieci, ale Michael traktował Felixa, Rory i Rufusa jak swoje dzieci, a one jego ja "tatę". Byliśmy kochającą się rodziną. Rodzice i rodzeństwo Michaela szybko mnie zaakceptowali. Ja stawałam w obronie jego, on w mojej. Był kimś innym niż Roger, był wspaniałym człowiekiem i dopiero po latach zrozumiałam, że to on był miłością mojego życia. Taką, jaka trafia się raz na całe życie.









8 komentarzy:

  1. Jakie słodkie <3
    Przeczytałam wszystkie części i jestem zachwycona. :D Naprawdę ciekawie piszesz.
    Teraz pozostaje mi tylko czekać na kolejne opowiadanie.

    Tak przy okazji chciałabym Cię zaprosić na moje dwa blogi.

    mjteam.blog.pl
    i
    supernatural-and-michael.blogspot.com

    Pozdrawiam serdecznie, Jacksonowa ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpadnę do ciebie napewno. Mam teraz chwilę przerwy więc chętnie poczytam :)

      Usuń
  2. NIe no, po prostu świetne. Rzygam tenczom. zakończenie naprawdę dobre. Będę za nimi tęsknić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak szczerze, to ja też będę. mam jeszcze tysiące pomysłów dokończenia tej historii, ale za długo bym pisała.

      Usuń
  3. Szkoda, że to już koniec :( Ale rozdział bardzo mi się podoba. Zwłaszcza scena z pielęgniarzem :) Będę niecierpliwie czekać na kolejne opowiadanie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. A i zapraszam do siebie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planuję zacząć w piątek. Potem notki będę dodawać co tydzień, bo szkoła i tak dalej.

      Usuń